może i zgnieść wszystkich, znajdujących się we wnętrzu chaty.
Myśl ta sprawiła, że Penellan rzucił się do pracy z gorączkową zaciętością.
W téj chwili Marya, przy płomyku kominka, który oświécał ponuro twarz Bretończyka, spostrzegła na niéj wyraz rozpaczy i podszedłszy ku niemu, ujęła jego dłonie w serdecznym, ale niemym uścisku. Penellan czuł, iż mu wraca zachwiana odwaga.
— Ona nie powinna tak umiérać! — mruknął do siebie z silném postanowieniem i zagłębił się w otworze wyżłobionéj wczoraj jamy. Tam, silną dłonią ująwszy drąg, zapuścił go w ścianę lodową i... o cudzie!... drąg przebił tę ścianę i zagłębił się daléj swobodnie, bez żadnej przeszkody. Czyżby natrafił wreszcie na miękką warstwę śniégu? Wyciągnął drąg, a w téj chwili przez otwór do wnętrza chaty wdarł się ożywczy promień światła.
— Do mnie, do mnie, towarzysze! — zawołał Penellan.
Radość jego graniczyła nieledwie z szaleństwem; rękami i nogami począł wyrzucać śniég z otworu, ale zewnętrzna ściana powierzchni nie
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.