wystawiony na działanie otwartego powietrza, spadł do trzydziestu stopni niżéj zera.
Po upływie, godziny Vasling i Penellan postanowili rozpatrzyć dolinę. Obcisnęli starannie swą wilgotną jeszcze odzież i wyszli otworem wybitym, którego ściany, pod działaniem zimna, były już twarde jak skała.
— Wiatr zapędził nas w stronę północno-wschodnią — rzekł Vasling, rozpatrując się bacznie w gwiazdach, które błyszczały nadzwyczaj świetnie.
— Nicby w tém nie było złego, gdyby sanie nasze towarzyszyły nam w téj podróży — odrzekł Penellan.
— Jakto?... albo sań niéma?... — zawołał Vasling. — Do pioruna! jeżeli ich niéma, to jesteśmy zgubieni!
— Szukajmy.
Okrążyli chatę, rozpatrując się krok za krokiem; wznosiła się ona, jak bryła lodu, do jakich piętnastu stóp wysokości. Nieprzebrana masa śniégu spadła śród burzy i pokryła grubą warstwą jednę stronę chaty. Płaszczyzna lodowa, na któréj się ona znajdowała, strzaskana uderzeniami pędzonych lodów, popłynęła na północ
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.