Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

o jakie dwadziéścia pięć mil, a nasi marynarze zostali jakby przykuci śród tego pływającego więzienia. Sanie, uniesione na innym lodowcu, popłynęły w inną stronę, ponieważ ani śladu ich dojrzéć nie było można, a psy niezawodnie potonęły podczas okropnéj burzy.
Vasling i Penellan doznali teraz uczucia pognębiającéj rozpaczy. Nie śmieli powrócić do chaty z tą straszną wiadomością. Kroczyli bezmyślnie po lodowisku, na którém wznosił się ponury dom ze śniegu, i widzieli tylko tę niezmierzoną, białą, głuchą płaszczyznę, która ich otaczała. Zimno przejmowało ich członki, a wilgotne ich odzienie stérczało na ciele, jakby z blachy.
W chwili, gdy Penellan schodził ze wzgórka, spojrzał na Vaslinga, który nagle odwrócił wzrok w przeciwną stronę, drżąc i blednąc.
— Co wam jest, poruczniku? — spytał Bretończyk .
— Nic, nic! — odrzekł pośpiesznie Vasling. — Chodźmy i starajmy się jaknajprędzéj wydobyć z tych przeklętych stron, w których stopa nasza postać nie była powinna!
Lecz zamiast iść za przykładem porucznika, Penellan, zwrócił oczy w stronę, która ude-