wało, rzucali znaczące i dzikie spojrzenia na towarzyszów, ci zaś starali się ich, o ile możności, unikać.
Ludwik Cornbutte zawołał Penellana na pomost i spytał go się, co dzieje się z zapasami paliwa.
— Węgla nie mamy już oddawna — odrzekł Bretończyk — drzewa zaś ostatnie naręcze spalimy za chwilę.
— Jeżeli nie znajdziemy sposobu oparcia się zimnu, zginiemy niezawodnie.
— I owszem, środek jest; — odrzekł Penellan — oto będziemy palić to wszystko, co da się wziąć z okrętu, bez wielkiéj dla niego szkody. Zaczniemy od parapetu, a skończymy na téj jego części, która się wznosi ponad wodą, a jeśli i to nie wystarczy, weźmiemy więcéj, byle nam zostało materyału na zbudowanie mniejszego statku.
— Tak, ale to środek ostateczny — zauważył Ludwik — i będziemy go mogli użyć wtedy dopiéro, gdy nasi ludzie będą zupełnie zdrowi i silni. Siły ich opuszczają z dniem każdym, a tymczasem nasi nieprzyjaciele nic dotąd nie ucierpieli. Czy cię to nie zadziwia?
— Zauważyłem to i dziwię się istotnie. Ha,
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.