Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

każdy dzień przynosi nową groźbę; niepodobna przewidziéć, co nastąpi.
— To w ręku Boga — zakończył Ludwik. — Weźmy się tymczasem do rąbania drzewa.
Pomimo zimna, ująwszy siekiéry, narąbali tyle drzewa z parapetu, ile można było wziąć bez szkody dla statku. Gdy wrócili z nowym zapasem, komin zapłonął znowu żywym i ożywczym blaskiem, a marynarze kolejno czuwali nad tém, aby go regularnie podsycać.
Przyszła chwila, w któréj Ludwik Cornbutte i jego przyjaciele uczuli ostateczny prawie upadek sił. Ojciec Ludwika leżał w ciężkim szkorbucie, cierpiąc okropnie; Gervique i Gradlin doznawali jego przedwstępnych symptomatów. Gdyby nie sok cytrynowy, który im podtrzymywał resztę sił, nieszczęśliwi ludzie jużby z pewnością nie żyli.
Lecz pewnego dnia, a mianowicie 15 stycznia, gdy Ludwik Cornbutte zaszedł do składu, aby się zaopatrzyć w nowy zapas cytryn, z przerażeniem spostrzegł że baryłka, w któréj były trzymane, znikła. Pobiegł natychmiast do Penellana, aby mu udzielić téj bolesnéj nowiny. Złodzieja nie trzeba było szukać, można się go było łatwo do-