Ludwik zbliżył się wówczas do łóżka, na którém spoczywał jego ojciec; biédny starzec leżał bez najmniejszego ruchu, mając nogi stoczone przez straszliwą chorobę. Zaledwie dosłyszalnym głosem szeptał on słowa, które rozdziérały serce synowskie.
— Ludwiku — mówił — ja chcę już umrzéć. Jakże okropnie cierpię... ratuj mnie!
Ludwik w nieméj rozpaczy powziął zamiar stanowczego kroku. Podszedł do Vaslinga i rzekł:
— Wszak wiész, gdzie są cytryny?
— Zapewne w składzie — odrzekł porucznik bez wahania.
— Wiész dobrze, że ich tam już niéma, ponieważ je ukradłeś!
— Jesteś tu panem, kapitanie — odrzekł Vasling szyderczo — wolno ci mówić i czynić wszystko, co się podoba.
— Przez litość, poruczniku, mój ojciec jest umiérający! Ty go możesz zbawić! Odpowiédz, gdzie są cytryny?
— Nie mam nic do odpowiadania — odrzekł Vasling.
— Łotrze! — krzyknął Penellan, rzucając się nań z nożem w ręku.
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.