nie przedniego masztu, ze strzelbą w ręku. Ludwik trafił niedźwiedzia w samo serce i położył go trupem.
Nienawiść znowu zawrzała w sercu porucznika, lecz zanim uczynił jéj zadość, obejrzał się piérwéj wokoło. Aupic leżał z głową zmiażdżoną uderzeniem łapy niedźwiedzia. Jocki, z siekiérą w ręku, usiłował, nie bez skutku, odpiérać ciosy, które mu zadawał drugi niedźwiedź, zabójca Aupica. Zwierzę to miało dwie głębokie rany od sztyletu, ale walczyło mimo to z wściekłością. Trzeci niedźwiedź zbliżał się w téj chwili do statku.
Vasling nie zawahał się ani chwili; łącząc się z Hermingem, poskoczył na pomoc Jocki’emu, ale ten, pochwycony łapami straszliwego zwierza, uwięziony w ich śmiertelném uścisku, nie mógł już walczyć. Gdy niedźwiedź padł pod ciosam Vaslinga i Herminga, Jocki zwalił się z nim razem. Był już tylko bezwładnym trupem.
— Jest nas już tylko dwóch — mruknął porucznik ponurym głosem — lecz jeżeli mamy umrzéć, nie umiérajmy bez zemsty!
Herming wydobył pistolet, nie rzekłszy ani słowa. Należało przedewszystkiém załatwić się
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.