właściwym dla siebie żywiole, a przecież oczekiwać jeszcze musiał.
W Maju roztopy działać poczęły z niespodziéwaną gwałtownością. Śniég, który przysypał brzegi morza w czasie zimy do ogromnéj grubości, teraz, topniejąc, tworzył nieprzejrzane okiem kałuże. Gdzieniegdzie z pod jego resztek wyglądały trwożliwie drobniutkie krzaczki, różowe i blade kwiatki, i zdawały się uśmiéchać radośnie do ciepłego nieba. Termometr podniósł się wreszcie nad zero. Lody spływały szybko i o dwadzieścia mil od miejsca, w którém znajdował się Nieustraszony, morze już było wolne. Ludwik Cornbutte zawiadomił osadę, że chwila odjazdu nadchodzi.
W dniu 21 maja, po ostatnich odwiédzinach na grobie ojca, Ludwik kazał podnieść kotwicę. Była to chwila, która radością i weselem napełniła serca jego towarzyszów. A jednakże rzucano te dzikie strony z głębokim smutkiem: oto pozostawiano tu samotny grób przyjaciela i ojca!
Wiatr dął od północy i sprzyjał odjazdowi statku. Wprawdzie w drodze okręt nieraz walczyć musiał z napływającemi lodami, usuwać zawady, rozbijać i rozszérzać przejścia, rozsadzać prochem lodowce..., walczyć i zdobywać sobie
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.