Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/177

Ta strona została przepisana.

— Jakto?... Evangelino! — wykrzyknął J. T. Maston. — Ty zgodziłaś się dawać mi podobne rady!... Myślałaś, że zdradzę mych kolegów!...
— Ja? drogi Mastonie!... Czyż mnie tak źle oceniasz! Ja!... miałabym ci radzić, byś poświęcił honor osobistemu bezpieczeństwu!... Ja!... miałabym cię skłonić do postępku, któryby okrył wstydem życie, poświęcone szczytnym badaniom wyższej mechaniki!
— Tak to co innego, mistress Scorbitt. Odnajduję w tobie szlachetną akcyonaryuszkę naszego Stowarzyszenia. Nie!... jam nigdy nie wątpił o zacności twego serca!
— Dzięki ci, drogi Mastonie!
— Co do mnie — mówił dalej, — rozgłosić naszę pracę, objawić, w jakim punkcie kuli ziemskiej nastąpi nasz zdumiewający wystrzał, sprzedać, że tak powiem, tę tajemnicę, którą na szczęście zdołałem ukryć w najbardziej ukrytym zakątku mej istoty, pozwolić tym barbarzyńcom puścić się w pogoń za naszymi przyjaciółmi, przerwać prace, które mają być naszą nagrodą i chlubą!... Nigdy!... lepiej umrzeć!
— Wzniosły Mastonie! — wyrzekła mrs. Evangelina Scorbitt.
I doprawdy, te dwie istoty, tak ściśle jednym i tym samym zapałem połączone — i obie zarówno postrzelone — stworzone były na to, by się rozumieć.