Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/230

Ta strona została przepisana.

pięćdziesięciu sześciu minut czasu, czyli godzin siedmiu i dwudziestu sześciu minut. Z tego więc wypada, że w chwili dania strzału będzie minut dwadzieścia cztery po piątej z południa w wielkiej stolicy Marylandu.
Czas był przepyszny. Słońce zachodziło po nad płaszczyznami Wamasai, niknąc poza widnokręgiem pogodnym i czystym. Nie można było marzyć o nocy piękniejszej, ani o cichszej i bardziej gwiaździstej. Nie można było żądać przyjaźniejszego otoczenia dla mającego ulecieć w przestrzenie pocisku. Ani jedna chmurka nie zmiesza się ze sztucznemi wyziewami, mającemi się wytworzyć przy spaleniu meli-melonitu.
I któż może wiedzieć? Może prezes Barbicane i kapitan Nicholl żałowali w tej chwili, że nie mogą usadowić się w pocisku. W pierwszej sekundzie przelecieliby dwa tysiące ośmset kilometrów. Zbadawszy tajemnice świata selenitów, przeniknęliby tajemnice świata słonecznego, i to w warunkach bez porównania więcej zajmujących niż te, w jakich się znajdował francuz Hektor Servadac, uniesiony na powierzchni komety Gallia!
Sułtan Bali-Bali, najwięksi dygnitarze dworu, to jest minister finansów i wykonawca sprawiedliwości, następnie czarny personel, którego ręce to arcydzieło wykonały, zgromadzeni byli, by śledzić wszelkie a zajmujące fazy wystrzału. Wszelako