było. Nie, to był tylko pierwszy manewr strategiczny; burmistrz i radny, jako pierwszorzędne znakomitości miejskie, udawali się na ratuszową wieżę, aby z jej wysokości zbadać okolicę i zająć się przedsięwzięciem środków zabezpieczających swobodny przemarsz dla armii.
Lubo zupełnie zgadzali się na jedno, nie przestali podczas drogi sprzeczać się z najnaganniejszą zaciętością. Echa ich głosu rozlegały się po ulicach, ale przechodzącym do tegoż samego nastrojonym kamertonu, ożywienie to zdawało się naturalnem i niezwracali na nie uwagi. W tych draźliwych okolicznościach człowiek spokojny, gdyby się znalazł, uważanym by był jak potwór jaki straszny.
Burmistrz i radny, dobywali się na dzwonnicę w paroksyzmie wściekłości. Nie byli zaczerwienieni lecz bladzi. Straszna sprzeczka o nic, spowodowała jakieś nerwowe spazmy, wiadomo zaś, że bladość to dowód ostatecznych granic gniewu.
Przy wejściu na wschody nastąpił wybuch
Strona:Juliusz Verne - Fantazyja d-ra Ox.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.