Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/103

Ta strona została uwierzytelniona.
– 95 –

się rozwiązać zagadnienie, postawione przez chemików od lat 50-ciu? — zaśmiał się Cypryan. — No, uważam, iż byłoby to nie bardzo logiczne!
— Niema tu się z czego śmiać, — krzyknął wściekły z gniewu fermer. — Czyś pan pomyślał o następstwach swojego odkrycia? O zaprzestaniu robót w kopalniach, o zniszczeniu najważniejszego przemysłu w Griqualandzie, o mnie, który z tej przyczyny, doprowadzony będę do kija żebraczego!
— Przyznam się, że mi to nawet przez myśl nie przeszło — wyznał szczerze Cypryan. — To są zresztą zwykłe skutki postępu w przemyśle i nauce. Co się jednakże osobiście pana tyczy, to bądź spokojnym, pan wiesz, co mnie skłoniło do szukania bogactwa, a co zdobędę, to i do pana należeć będzie.
John Watkins pojął nagle, jaką korzyść mógł osiągnąć z wynalazku Cypryana i, nie troszcząc się o to, co Pantalacci o tak nagłym zwrocie pomyśleć może, zmienił ton swej mowy.
— Dobrze pomyślawszy — przemówił fermer — może i masz pan słuszność. Znam pana przecież jako porządnego, dzielnego młodzieńca, który, zastanowiwszy się, nie zechce unieszczęśliwić tylu ludzi. Poco pu-