Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/116

Ta strona została uwierzytelniona.
– 108 –

Po raz pierwszy w życiu Alicya przyglądała się ze szczerem zajęciem dyamentowi.
— Ach, jaki piękny, lśni jak kawał węgla! Czem też jest on w istocie, ale błyszczy jak węgiel płonący! — mówiła panna Watkins, wyjmując klejnot z pudełka.
Poczem ruchem instynktownym, właściwym młodym dziewczętom, zbliżyła się do lustra, umieszczając dyament nad czołem w gęstwinie blond włosów.
— Gwiazda w złotej oprawie! — wygłosił wbrew swojemu zwyczajowi, kompliment inżynier.
— Ach tak, można go nazwać gwiazdą, — ucieszyła się Alicya, klaszcząc w dłonie. — Wybornie, takie miano jest dlań zupełnie właściwe. Czyż nie jest tak czarnym, jak krajowe piękności, tak błyszczącym jak gwiazdy tego południowego nieba?
— A zatem »Gwiazda Południa« — zakończył pan Watkins, nie przywiązujący do nazwy dyamentu wielkiej wagi. — Ale bądź ostrożną córko, nie upuść go, bo pęknie jak szkło!
— Czyż jest on w istocie tak kruchym — dziwiła się Alicya i, rzucając go pogardliwie do pudełka, dodała: — A więc jesteś gwiazdą szlanną, tej wartości, co korek szklanny.
— Szklanny korek — mruczał pan Wat-