Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/129

Ta strona została uwierzytelniona.
– 121 –

— Ach — zawołał Watkins — dałbym 500, nawet 1000 funtów szterlingów, gdyby go schwytano!
— Rozumiem to, — rzekł Pantalacci — lecz wątpię, czy kiedykolwiek zobaczysz dyament, albo tego, co go skradł!
— A to dlaczego?
— Bo Matakit nie będzie tak głupi, aby się w drodze zatrzymywał. Skieruje się on zapewnie przez Limpopo, w pustynię, do Zambezi albo do jeziora Tanganyka, a może do Buszmanów się zapędzi!
Czy podstępny wioch mówił to, co myślał, czy też chciał innych zniechęcić do ścigania Matakita, aby samemu podjąć tę wyprawę?
Myśl ta nasunęła się Cypryanowi, gdy przysłuchiwał się mowie Pantalacciego.
Fermer nie należał jednak do ludzi, których można prędko zniechęcić.
Zniecierpliwiony spoglądał przez okno na zielone brzegi Vaal, jakby się spodziewał ujrzeć zbiega na jego wybrzeżu.
— Nie — zawołał — tak łatwo nie dam za wygranę! Muszę odzyskać klejnot! Muszę też tego łotra zdybać! Ach, gdyby mnie tylko ta podagra nie męczyła, — dopiąłbym celu w krótkim czasie.
— Kochany ojcze, uspokój się — zawołała Alicya.