Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/144

Ta strona została uwierzytelniona.
– 136 –

śmiał się neapolitańczyk — francuz zje dobrego stracha.
Włoch się mylił, Cypryan nie był tchórzem.
Dwieście kroków przed wskazanym celem już rozpoznał jakie to straszne mrowisko. Był to bowiem olbrzymi lew, lwica i 3 małe lwiątka, leżące na ziemi i śpiące spokojnie na słońcu, jak zwykłe koty.
Huk kopyt Templara obudził lwa. Podniósł głowę, ziewnął i ukazał przytem dwa rzędy straszliwych zębów i gardziel, w którym 10 letnie dziecko wygodnie mogłoby się pomieścić. Na szczęście, zwierzę prawdopodobnie nie było głodne, bo pozostało nieruchome, patrząc obojętnie na jeźdźca, który się doń zbliżył na dwieście kroków.
Cypryan położył rękę na cynglu karabina i czekał 3 minuty, co jego ekscelencya lew postanowi. Przekonawszy się, iż tenże nie miał złych zamiarów, inżynier postanowił nie naruszać spokoju tej szanownej rodziny i skierowawszy konia, wrócił galopem do towarzyszy.
Ci, pomimo woli podziwiać musieli odwagę i zimną krew francuza, przyjęli go też z głośnymi okrzykami uznania.
— Byłbym przegrał zakład, panie Hilton — powiedział Cypryan.