Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/149

Ta strona została uwierzytelniona.
– 141 –

Targ był długi i głośny. Dzicy podnieśli wrzawę i twarze im się zaogniły ze wzruszenia. Wtem wrzawa ucichła. Wysoki negr, udrapowany w czerwony płaszcz z bawełnianej materyi, (zwykła oznaka naczelników pokolenia), wyszedł z gąszczu prosto do targujących się.
Silnemi uderzeniami kija okładał złapanych na gorącym uczynku Macalacca.
— Lopepe!... Lopepe! — krzyczeli biedni dzicy, pierzchając jak stado szczurów na wszystkie strony.
Oddział wojaków, wyszedłszy z zasadzki, zastąpił im drogę.
Lopepe kazał sobie natychmiast wręczyć guziki i, obejrzawszy je przy świetle, włożył do skórzanej torby, którą był opasany. Potem zbliżył się do Bardika, odebrał trzymane w ręku pióra i schował je również.
Biali widzowie zachowali się spokojnie i nie wiedzieli jak postąpić, gdy sytuacyę rozwiązał Lopepe, zbliżając się do nich i prawiąc im długą przemowę, z której ani słowa nie rozumieli.
Tylko Hilton, który rozumiał parę słów z mowy Betchuanów, pojął jej sens. Naczelnik skarżył się, że pozwolili Bardikowi handlować z jego poddanymi. Towary zabrane