Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/158

Ta strona została uwierzytelniona.
– 150 –

z lasem, szarą masę, którąby można wziąć za skały; było to stado słoni. Zdawało się, że jest ich tam tysiące.
— Ty znasz się zatem ze słoniami? — pytał Cypryan Liego, gdy ustawiał namioty na nocleg.
Li błysnął kosemi oczami.
— Byłem przez dwa lata pomocnikiem strzelca na wyspie Ceylon — odpowiedział skromnie Li.
— Ach, gdyby to można ze dwa upolować — zauważył Hilton — jakażby to przyjemność była!
— A tak, jest to zwierzyna warta prochu — dodał Pantalacci — dwa kły słonia są dobrą zdobyczą, a nasz wóz pomieściłby ich cztery tuziny. Wiecie towarzysze, że toby nam wróciło koszta podróży.
— Pyszna myśl! — zapalił się Hilton. — Czemu nie spróbować tego przed wyruszeniem w dalszą drogę?
Postanowiono zatem zapolować na słonie o świcie, poczem zjedzono z apetytem kolacyę i udano się na spoczynek, wyjąwszy Hiltona, który został na straży dla pilnowania ognia.
Dwie godziny siedział tak przy ogniu i sen kleił mu powieki, gdy nagle uczuł lekkie szturgnięcie w łokieć.