Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/163

Ta strona została uwierzytelniona.
– 155 –

się w pośrodku i każdy z nich ostrożnie podkradał się coraz bliżej.
Ku największemu zdziwieniu uczuł nagle Cypryan obejmujące go ramiona, i Li szepnął:
— To ja, panie, nie mów nic, zaraz dowiesz się dlaczego. Twoja broń jest bez naboi, lecz nie lękaj się, wszystko pójdzie dobrze.
W tej chwili rozległ się ostry gwizd, hasło umówione do ataku, jednocześnie padł strzał, jeden jedyny poza plecami Cypryana. Gdy tenże odwrócił się ujrzał Pantalacciego, usiłującego ukryć się za drzewami. W tej chwili jednak coś ważniejszego zajęło jego uwagę.
Słoń, raniony strzałem, wpadł z wściekłością na niego. Reszta, jak to przewidział neapolitańczyk, rzuciła się do ucieczki z tupotem, od którego zadrżała ziemia na 2000 metrów w około.
— Uwaga — krzyknął Li, czepiając się wciąż jeszcze Cypryana. — Jak słoń rzuci się na pana, zwróć Templara na bok, uciekaj w ten gąszcz, niechaj cię słoń ściga, a ja za resztę odpowiadam.
Cypryan usłuchał machinalnie.
Z podniesioną trąbą, zakrwawionemi ślepiami, wyszczerzając groźne kły, z niepo-