Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/18

Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —

— Widziałam pana nadchodzącego, panie Méré — ciągnęła dalej panna Watkins, — a że wiem, iż pan nie podziela gustu mojego ojczulka do tego obrzydliwego dżynu, przyrządziłam dlań szklankę oranżady.
— Dziękuję za pamięć, panno Alicyo!
— Wyobraź pan sobie, co mój struś, moja Dada, dziś zrana zrobiła. Ni mniej, ni więcej, połknęła kulę z kości słoniowej, której używałam przy cerowaniu pończoch. A kula to nie mała, jak panu wiadomo, dostałam ją prosto z bilardu w New-Rush. A ta żarłoczna Dada połknęła ją jak pigułkę. Istotnie, nieznośne to stworzenie wpędzi mnie jeszcze kiedyś do grobu. — Wypowiadając tę przepowiednię, oczy panny Watkins zachowały cały swój wesoły blask, bynajmniej nie licujący z poważnym tonem jej mowy i smutną treścią przepowiedni.
Z delikatną intuicyą kobiety wnet jednakże zauważyła milczenie i zmieszane miny obydwóch panów.
— Zdaje mi się, że jestem tu zbyteczna, — przemówiła Alicya, — jeżeli tak jest, wyjdę w tej chwili, nie ciekawam tajemnic, nie dla moich uszu przeznaczonych. A zresztą, niemam czasu do stracenia, muszę jeszcze popracować nad sonatą, a później zabrać się do przyrządzenia obiadu. Ach, jacy panowie dziś