Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/180

Ta strona została uwierzytelniona.
– 172 –

Matakit widocznie już spostrzegł włocha i widząc, że tenże go bez namysłu poczęstuje kulą, popędzał co sił strusia. Swego dawnego pana z powodu zbyt wielkiej odległości widocznie nie zauważył.
Li i Cypryan, widząc ten wyścig z głośnem hurra, puścili się za nimi.
Wtem biedka kafra uderzyła o kamień i dyszel pękł przy samej osadzie. Bez namysłu wyprzągnął strusia i wskoczywszy zwinnie na grzbiet jego, popędził dalej.
Teraz zaczął się karkołomny steeple-chase, jaki zapewne nie odbywał się od czasu igrzysk rzymskich. Struś Matakita pędził z wyjątkową chyżością, za nim wytężał swe siły w galopie wierzchowiec Pantalacciego, a żyrafy naglone biczem nieodstawały od nich.
Żaden zwycięzca na wyścigach w Londynie lub Paryżu nie dorównałby w chyżości strusiowi i Matakit wkrótce znacznie wyprzedził Pantalacciego.
Dopadł niebawem gąszczu, złożonego z drzew fig indyjskich i zniknął z przed oczów.
W tej samej chwili dopędzający go prawie Annibal został zrzucony przez konia, który uciekł potem w pole.
— Matakit nam się wyśliźnie! — zawołał Li.