Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/189

Ta strona została uwierzytelniona.
– 181 –

drugie, i pogłaskawszy na pożegnanie żyrafę, począł się wspinać na górę.
Wchodzenie pod górę było bardzo uciążliwe. Cały dzień mijał na wdrapywaniu się po stromych urwiskach, gładkich skałach, na okrążaniu niedostępnych cyplów. Nad wieczorem Cypryan znajdował się w połowie góry. Trzeba było odłożyć do następnego dnia dalsze wspinanie się.
O świcie, spojrzawszy poprzednio na dół przez lunetę, czy Li jeszcze nie wrócił, zabrał się Cypryan do dalszej wędrówki i w południe stanął nareszcie na szczycie góry.
Srogie rozczarowanie było jego udziałem. Gęste chmury otaczały widnokrąg i zasłaniały widok okolicznych równin. Cypryan, nie zrażając się niepowodzeniem, postanowił czekać rozejścia się chmur; niestety chmury gęstniały i pod wieczór silny deszcz zaczął padać. Zwyczajne to zjawisko niepogody, było jednakże wysoce niemiłem na nagiej przestrzeni, bez drzewa, lub skały, gdzieby się schronić można i Cypryan w krótkim czasie przez koc i ubranie zmoczony był do suchej nitki.
Położenie jego stawało się krytycznem. W tych warunkach zacząć schodzić byłoby czystem szaleństwem. Nie było rady i Cypryan