Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/198

Ta strona została uwierzytelniona.
– 190 –

lowałem z moimi bassutami, i na południowej stronie gór nagle wybiegł ku nam piękny siwek, ciągnąc za sobą zerwaną uzdziennicę. Biedne zwierzę widocznie nie wiedziało, co z sobą zrobić. Zawołałem na nie, pokazując rękę pełną cukru.
Zbliżyło się ku mnie. Tak też je ująłem. Pyszny koń, pełen ognia i »solony«, jak najlepsza szynka.
— To mój — zawołał radośnie Cypryan — to mój Templar.
— Naturalnie, weźmiesz go sobie — odpowiedział Barthes — i to mi sprawi wielką radość, że mogę ci go oddać. A teraz, dobranoc! Wyśpij się porządnie, jutro ze świtem ruszymy w drogę.
Następnego ranka chińczyk powrócił punktualnie do obozowiska, przywożąc trochę żywności. Uwiadomiony o tem co zaszło przez Barthesa, poruczył jego opiece swego pana i wrócił po Templara, którego utratę Cypryan tak opłakiwał.