Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/200

Ta strona została uwierzytelniona.
– 192 –

pieścił z nim, gdyż bardzo obawia się szpiegów, a kafr obcego pochodzenia musi w nim budzić podejrzenie.
Dotąd biedaka oszczędzano, bo na szczęście posiada zręczność kuglarza i może pretendować do godności wróżbity.
— Teraz nie wątpię ani chwili, że to Matakit — zawołał Cypryan.
— Tonaia ma ułożoną niemałą listę kar dla swoich wrogów, lecz powtarzam ci — rzekł Barthes — że możesz być spokojnym, co do losu twego sługi. Jego godność wróżbity ochrania go i ręczę ci, że zastaniemy go zdrowym za naszym powrotem.
Wiadomość ta uspokoiła Cypryana, cel jego był zatem osiągniętym.
Nie wątpił też ani na chwilę, że Matakit ma przy sobie dyament pana Watkinsa i że wyda go bez oporu.
Tak rozmawiali dwaj przyjaciele, przebywając równinę, którą Cypryan poprzednio przejeżdżał na grzbiecie żyrafy. Pod wieczór dojechano do stolicy Tonaia, rozłożonej w półkole na niewielkiem wzgórzu.
Było to prawdziwe miasto, liczące 10—15 tysięcy mieszkańców, z pięknemi ulicami, obszernemi chatami, dobrze prezentującemi się na zewnątrz, a wewnętrzne ich urządzenie wskazywało dobrobyt. Za ukazaniem się Bar-