Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/21

Ta strona została uwierzytelniona.
— 13 —

czas byłbyś dla moich planów nieodpowiednim.
A tym czasem nie jesteś nawet angielskim poddanym, a jak się naiwnie przyznałeś, majątku także nie posiadasz.
Mówmy szczerze, czy się panu zdaje, że ja po to tak świetnie wychowałem moją córkę, sprowadzając drogich nauczycieli z Wiktoryi i Bloemfontainu, żeby ją jeszcze przed ukończeniem lat dwudziestu wysłać z domu do Paryża, na ulicę Uniwersytecką, na trzecie piętro, aby tam żyła z człowiekiem, którego języka ja nawet nie rozumiem? Pomyśl pan nad tem i postaw się, proszę, w mojem położeniu.
Przypuść pan, iż jesteś sam tym fermerem, Johnem Watkinsem, właścicielem Wandergaart-Kopii, a ja jestem Cypryanem Méré, młodym uczonym francuskim, przysłanym dla badań na Przylądek Dobrej Nadziei. Wyobraź pan sobie, iż siedzisz w tym oto pokoju, na fotelu, popijając dżyn i paląc doskonały hamburski tytoń i czybyś pan wówczas mógł choćby na chwilę pomyśleć o wydaniu córki swej za mąż w podobnych warunkach?
— Z pewnością, panie Watkins, — odpowiedział Cypryan, — nie wahałbym się ani chwili, gdyby mi charakter młodego człowieka dawał rękojmię uszczęśliwienia dziecka.