Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/225

Ta strona została uwierzytelniona.
– 217 –

często gromady kopaczy, żywo rozprawiających i grożących podniesionemi pięściami przechodzącemu Cypryanowi.
— Nie damy się tobie zrujnować, odstąp od swych bezsensownych doświadczeń — wołano za nim.
Gdy jednakże Cypryan nie uląkł się tych pogróżek, postanowiono użyć silniejszych środków. Pewnego dnia, podczas chwilowej nieobecności Bardika, gromada ludzi w przeciągu chwil kilku zagasiła ognisko, zburzyła piec, rozniosła mur i połamała narzędzia.
Całe urządzenie z takim trudem ustawione zburzonem zostało.
— Choćbym miał zginąć, zacznę wszystko jeszcze raz na nowo, a nie ustąpię! — wołał z uporem Cypryan — a łotrów tych zaskarżę o zniszczenie mojej własności.
Zobaczę, czy niema sprawiedliwości w Griqualandzie.
Była sprawiedliwość, ale nie taka, jakiej się spodziewał inżynier.
Nie opowiadając nikomu, nawet pannie Alicyi, przestraszonej już poprzedniemi pogróżkami, o zaszłym wypadku, usiadł Cypryan przy biurku i jednym tchem napisał skargę, którą nazajutrz miał wręczyć gubernatorowi Kapsztadu, poczem położył się uspokojony już zupełnie i zasnął niebawem. Spał już