Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/228

Ta strona została uwierzytelniona.
– 220 –

— A więc dalej, naprzód! — zakomenderował przywódca.
Dwóch ludzi stanęło po bokach Cypryana i mały orszak skierował się ku drzwiom, gdy zaszedł nieoczekiwany wypadek.
Pomiędzy zbójów z Wandergaart-Kopii rzucił się jakiś człowiek.
Był to Matakit. Młody kafr krążył czasami po nocy około obozowiska i dziś instynktownie poszedł za zamaskowanymi. Stojąc pod drzwiami wysłuchał rozmowy i zrozumiał co grozi Cypryanowi. Nie pomyślawszy o następstwach swego czynu, rzucił się do nóg Cypryanowi i, obejmując go, zawołał:
— Ojczulku, czemu ci ludzie chcą cię zabić?
— Dlatego, że zrobiłem sztuczny dyament — odrzekł Cypryan.
— Ach ojczulku, jakże się teraz wstydzę i żałuję mego postępowania — płacząc rzewnie, rzekł Matakit.
— Co to znaczy? — pytał Cypryan.
— Powiem wszystko — mówił urywanym głosem Matakit — niech cię na śmierć nie prowadzą, to ja jestem winowajcą, to ja włożyłem w piec ten duży dyament.
— Wyrzućcie tego gadułę — rozkazał przywódca bandy.
— Ależ powtarzam, że to ja włożyłem