Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

poraz pierwszy rozeszła się wieść o pokładach dyamentowych w południowej Afryce.
— Pamiętam, — żywo potwierdziła Alicya, — tu w Griqualandzie ludzie po prostu oszaleli. Młodzi i starzy z motyką i łopatą kopali w ziemi. Odprowadzali oni rzeki w inne łożyska, aby na dnie ich szukać dyamentów, o których we dnie mówili, a w nocy śnili. Choć byłam jeszcze dzieckiem, przejęłam się także ogólną gorączką poszukiwań, i o niczem innem nie marzyłam, jak o znalezieniu dużego, olbrzmiego kamienia! A więc, czyż to tylko nadaje wartość dyamentom, iż tak rzadko się je znajduje?
— Nie, nie tylko to. Jego przezroczystość, ogień, blask promienisty, który rzuca, gdy jest artystycznie oszlifowany, a szczególniej nieporównana jego twardość, czyni go zajmującym nawet dla świata naukowego.
Jak pani wiadomo polerować go można tylko własnym jego pyłem, dla swej twardości używanym jest przy wierceniu skał. Bez pomocy tego kamienia trudnem byłoby krajać szkło i obrabiać inne twarde ciała, przebijać tunele i wiercić artezyjskie i kopalniane studnie.
— Zaczynam nabierać nieco szacunku dla tego kamyczka, objaśnij mnie pan jeszcze, dobry panie Méré, — prosiła Alicya — czem