Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —

skich komplimentów, jakie jej prawił i płytkiej gawędy, którą prowadził z jej ojcem.
Cypryan zaś wprost znosić nie mógł jego obecności w tem miejscu i, często powstrzymując się od wybuchu, uciekał, żegnając się spiesznie.
— Francuz jakoś dziś nie w humorze, — mawiał wówczas pan Watkins, mrugając na Hiltona, — widocznie mu dyamenty same do kieszeni wejść nie chcą.
Hilton na ten dowcip wybuchał hałaśliwym, ordynaryjnym śmiechem. Cypryan uciekał wówczas zwykle do starego poczciwego boera, imieniem Jacobus Wandergaart, mieszkającego w pobliżu kopalni.
Starzec ten, którego nazwiskiem ochrzczoną była kopalnia, posiadał niegdyś koncesyę na grunta zajmowane teraz przez kopalnie Watkinsa, który mu je wydarł przemocą.
Wandergaart zrujnowany obecnie, zamieszkał w glinianej lepiance i zarabiał na życie szlifowaniem kamieni, którego to rzemiosła nauczył się w swojem rodzinnem mieście, Amsterdamie.
Kopacze często przynosili doń dyamenty do oszlifowania, a staremu, który poprzednio był bardzo wprawny w swem rzemiośle, obecnie coraz trudniej przychodziło wywiązywać się godnie ze swego zadania.