Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/72

Ta strona została uwierzytelniona.
– 64 –

w tem zbiorowisku, złożonem z przedstawicieli wszelkich ras.
Prawdopodobnie namiętności nie byłyby tak podbudzone, gdyby każdemu z nich udało się urzeczywistnić zamiary, z jakimi przybył.
Tymczasem na jednego szczęśliwca, który znalazł majątek, liczono setki biedaków, tracących zdrowie i przywiezione zasoby.
Walka podobną była do gry w karty, tylko tu zamiast zielonego stolika, była kopalnia, a zamiast złota, rzucano na szalę zdrowie i ciężką pracę.
Szczęśliwych graczy było bardzo mało w Wandergaart-Kopii i Cypryan zaczął przewidywać, iż majątku nie zrobi, jeżeli nie zajdzie jakaś zmiana w jego pracy.
Pewnego dnia spotkał inżynier kafrów, dążących do kopalni, szukali oni zajęcia. Biedacy ci pochodzili z górzystego ustronia, właściwego kraju kafrów, graniczącego z krajem Bassutów.
Szli oni przez długie dni wzdłuż rzeki Orange, żywiąc się marnie znajdowanymi po drodze korzonkami, jagodami i szarańczą; byli też więcej podobni do szkieletów niż do postaci ludzkich. Nikt ich nie najmował do pracy i siedzieli biedacy w gromadce nad drogą, nie wiedząc, co począć z sobą.
Cypryana wzruszyła ich nędza. Kazał im