dynie na teoryi, winien postępować bardzo ostrożnie. Nikogo nie zmusza się do odkrywania planet, komet i satelitów; kto się więc myli w takich razach, słusznie bywa przez tłum wyśmianym. Lepiej było poczekać rezultatu — i tak właśnie uczynić należało panu J. T. Maston, zanim ogłosił ów telegram, wedle którego osiągnięto mniemane rozwiązanie przedsięwzięcia.
I w rzeczy samej, telegram ten zawierał dwa błędy, jak to później sprawdzono: 1° obserwacyjny, co do odległości pocisku od powierzchni księżyca, bo tego nie można było dostrzedz w dniu 11 grudnia; i 2° teoretyczny w przypuszczeniach nad przyszłym losem pocisku, bo czyniąc go satelitą księżyca, stawał w sprzeczności z prawami mechaniki racyonalnej.
Jedno tylko przypuszczenie obserwatorów z Long’s-Peak było możliwe, mianowicie, że podróżnicy, jeśli istnieli jeszcze, wspierani siłą przyciągającą księżyca, dostać się mogą na powierzchnię jego tarczy.
Otóż ci ludzie, zarówno inteligentni, jak odważni, wytrzymali straszne wstrząśnienie odbicia się przy wystrzale, i właśnie podróż ich ze wszystkimi najdramatyczniejszymi i najbardziej zadziwiającymi szczegółami, ma być treścią niniejszego opowiadania.