nie spożytkowalibyśmy jeszcze tej siły, ale ją spożytkujemy.
— Kiedy? — zapytał Ardan.
— Gdy okaże się tego potrzeba. Uważajcie, kochani przyjaciele, iż w położeniu obecnem pocisku, w położeniu jeszcze ukośnem względnie do tarczy księżyca, nasze race, zmieniając jego kierunek, mogłyby go oddalić zamiast zbliżyć do księżyca. A przecież celem naszym jest dostanie się na księżyc.
— Niezawodnie — odpowiedział Ardan.
— Trzeba więc czekać. Siła jakaś niepojęta ciągnie spodnią część pocisku do ziemi. Jest do prawdy podobnem, iż w punkcie równego przyciągania jego wierzchołek stożkowy zwróci się do księżyca. W owej chwili można się spodziewać, iż prędkość jego będzie równa zeru. Wówczas będzie chwila odpowiednia, do działania i być może, iż przez użycie rac zaczniemy spadać na powierzchnię tarczy księżyca.
— Brawo! — zawołał Ardan.
— Nie mogliśmy zrobić tego przy pierwszem przejściu przez punkt obojętny, gdyż pocisk posiadał jeszcze wtedy szybkość bardzo znaczną.
— Wybornie wytłómaczone — rzekł Nicholl.
— Czekajmy zatem cierpliwie — dodał Bar-
Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/235
Ta strona została skorygowana.