dojrzeć księżyca, który, idąc od zachodu na wschód, zwolna wznosił się ku zenitowi.
Jego nieobecność zwróciła uwagę Ardana.
— A księżyc gdzie? — zapytał — czy przypadkiem nie spóźni się na naszą schadzkę?
— Uspokój się — odpowiedział Barbicane. Nasza przyszła siedziba jest na swojem stanowisku, chociaż jej nie widzimy w obecnej chwili. Otwórzmy więc okienko przeciwległe.
W chwili gdy Barbicane odsłonił okienko, uderzony został widokiem niespodzianym. Był to krąg świetlany, którego rozmiarów trudno było oznaczyć. Strona jego obrócona ku ziemi jaśniała żywem światłem. Możnaby przypuścić, iż to mały księżyc, odbijający światło wielkiego. Zbliżał się on nadzwyczaj szybko, i krążąc koło ziemi, przecinał drogę przez pocisk przebywaną. Ruch jego przenośny uzupełniał się obrotowym około własnej jego osi, to jest, posiadał właściwości wielkich planet.
— A to co takiego? — zawołał Ardan czyż to drugi pocisk?
Barbicane nie odpowiadał. Zjawisko to dziwiło go i niepokoiło jednocześnie.
Starcie się pocisku z tem niewiadomem ciałem było możliwe, rezultat zaś spotkania tego pociągnąłby w każdym razie złe za sobą następstwa, gdyż pocisk albo będzie strącony
Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.