— Masz słuszność, Barbicane, — rzekł Nicholl — zresztą, gdy przybędziemy na księżyc, będziemy mieli dosyć czasu, podczas nocy księżycowych, patrzeć na ten glob, po którym roją się nasi bliźni.
— Nasi bliźni! — zawołał Ardan — teraz nie mniej są oni naszymi bliźnimi, jak Selenici. Obecnie zamieszkujemy świat nowy, zaludniony nami tylko — pocisk! Ja jestem bliźnim Barbicana, a Barbicane jest bliźnim Nicholla. My jesteśmy jedynymi przedstawicielami tego maleńkiego światka, dopóki nie zostaniemy Selenitami.
— Co nastąpi za 88 godzin — powiedział Nicholl.
— A to znaczy?... — zapytał Ardan.
— Że jest obecnie wpół do dziewiątej odpowiedział Nicholl.
— Nie widzę przeto powodu, dla którego nie mielibyśmy zjeść śniadania.
W istocie mieszkańcy nowej gwiazdy nie mogli w niej żyć bez jedzenia, zwłaszcza, że byli porządnie głodni. Ardan przyjął na siebie rolę kucharza i niebawem urządził pierwszą ucztę. Gaz dostarczył ciepła potrzebnego do przygotowań kuchennych, a w śpiżarni nieźle zaopatrzonej, znalazło się z czego urządzić pierwszą biesiadę.
Najprzód podano trzy filiżanki wybornego
Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/45
Ta strona została skorygowana.