się powiększył, lecz lunety podróżników o niedostatecznej sile, nie pozwalały na obserwacyę jego powierzchni, ani rozpoznanie jego własności topograficznych i geologicznych.
Czas upływał na ciągłej rozmowie. Przedewszystkiem rozmowa toczyła się około księżyca. Każdy z podróżnych udzielał swych wiadomości. Barbicane i Nicholl wciąż byli poważni, Ardan zawsze fantastyczny. Pocisk, jego położenie, kierunek, wypadki, zdarzyć się mogące, przezorność i ostrożności, jakich wymagała chwila spadnięcia jego na księżyc, były niewyczerpanym tematem do rozpraw.
Przy śniadaniu, pytanie Ardana, dotyczące pocisku, wywołało ciekawą odpowiedź Barbicana, którą warto zanotować.
Ardanowi zdawało się, iż pocisk stanął nagle i zapragnął dowiedzieć się, jakieby mogły być skutki takiego zatrzymania się.
— Ależ — odpowiedział Barbicane — nie rozumiem, jak pocisk mógłby się zatrzymać.
— Przypuśćmy to — odpowiedział Michał.
— Przypuszczenie bezpodstawne — odrzekł praktyczny Barbicane. — Chybaby mu zabrakło siły rzutu. Ale w takim razie prędkość jego zmniejszałaby się stopniowo i nie mógłby stanąć odrazu.
— Przypuśćmy, że potrącił o jakieś ciało w przestrzeni.
Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/77
Ta strona została skorygowana.