zastanawiała jedna jeszcze kwestya: lecz, nie chcąc niepokoić swych towarzyszy, zamilczał w tym przedmiocie.
W istocie, pocisk, dążąc ku półkuli północnej, dowodził lekkiego zboczenia z drogi. Wystrzał, matematycznie obliczony, miał zanieść kulę na środek tarczy księżycowej. Jeśli więc nie tam ona trafiała, to dlatego, iż musiało być, pewne zboczenie.
Skąd ono powstało? Barbicane na razie nie mógł tego objaśnić. Spodziewał się jednak, iż nie wywoła ono innych następstw, jak tylko to, że uniesie ich ku wyższemu brzegowi księżyca, dogodniejszego do wylądowania.
Barbicane, nie mówiąc nic przyjaciołom o swych obawach, poprzestał jedynie na częstej obserwacyi księżyca, badając, czy się nie zmieni kierunek pocisku, — gdyż strasznem byłoby ich położenie, gdyby kula, chybiając celu, wpadła w przestrzenie międzyplanetarne.
Księżyc w tej chwili zamiast ukazać się płaskim jak tarcza, dawał już uczuć swą wypukłość.
Gdyby teraz na niego promienie słońca padły ukośnie, cień stąd wywołany uwidoczniłby wyraźnie zarysowujące się wysokie góry.
Wzrok mógłby się zagłębić w ziejącej przepaści kraterów i dostrzedz nierówne zagłębienia, przerzynające niezmierzone płaszczyzny.
Strona:Juliusz Verne - Na około Księżyca.djvu/90
Ta strona została skorygowana.