doktora obrócił w żart i wzywał go, by dobrze rozmachawszy się dotarł aż do samej Ameryki.
Słowem, nie mówiąc już o dziennikach całego świata, nie było pisma naukowego od Journal des Missions évangéliques do Revue Algérienne et coloniale, od Annales de la propagalion de la foi, aż do Church missionnary intelligencer, któreby nie dawało obszernych a przeróżnych sprawozdań.
Zakładano się o znaczne summy w Londynie i całej Anglji: 1. Czy doktór Fergusson istnieje rzeczywiście, czy też jest osobą zmyśloną? 2. Czy puści się w ową podróż, czy nie? 3. Czy mu się uda lub nie uda? 4. Czy powróci do Anglji, czy nie powróci? Zupełnie jak na wyścigach konnych w Empson.
Tak więc wierni i niedowiarki, prostaczkowie i uczeni, wszyscy mieli zwrócone oczy na doktora; stał się lwem swego czasu, ani się domyślając, że ma grzywę. Chętnie dawał dokładne objaśnienia o swojej wyprawie; był nadzwyczajnie przystępny i najnaturalniejszy w świecie. Niejeden śmiały awanturnik chciał dzielić chwałę i niebezpieczeństwa jego przedsiewzięcia, ale doktór stale odmawawiał, nie powiadając dla czego.
Liczni wynalazcy mechanizmów zastosowanych do kierowania balonów, proponowali mu swoje systemy. Nie przyjął żadnego. Gdy go zapytano czy ma w tym względzie swój własny, nie chciał się tłomaczyć, i gorliwiej niż kiedy czynił przygotowania do podróży.
Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/21
Ta strona została skorygowana.