puścił, jednego białego porank powędrowałby na księżyc.
Tego samego wieczora Kennedy, trochę niespokojny, trochę zrozpaczony, wsiadł na kolej żelazną w General Railway Station i nazajutrz przyjechał do Londynu.
W trzy kwadranse potem wysiadł z dorożki przed domkiem doktora, Soho square, Greck street; wszedł do sieni i pięścią potężnie zastukał do drzwi.
Fergusson sam otworzył.
— Dick? — rzekł niebardzo zdziwiony.
— On sam, — odpowiedział Kennedy.
— Co się stało, kochany Dicku, przyjeżdżasz do Londynu w porze polowania?
— A do Londynu.
— I po co?
— Niedopuścić niesłychanego szaleństwa.
— Szaleństwa? — zapytał doktór.
— Czy prawda co stoi w tym dzienniku? — odpowiedział Kennedy, wyciągając numer Daily Telegraph.
— A, to o tem mówisz.... Te dzienniki są wielkie gaduły! Ale siadajże kochany Dicku.
— Nie siądę. Czy na prawdę masz zamiar przedsiewziąć tę podróż?
— Na prawdę; przygotowania idą szybko i...
— Pokaż mi te rzeczy, potłukę je na miazgę! Dawaj!
Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/25
Ta strona została przepisana.