ryzykowny... Za miesiąc, za pół roku, za rok, niewątpliwie znajdzie się podróżnik...
Te wykręty sprawiły skutek przeciwny i doktór drżał z niecierpliwości.
— Więc chcecz nieszczęsny Dicku, fałszywy przyjacielu, by chwała tych poszukiwań dostała się innemu? Mamże kłamać swej przeszłości? cofać się przed lada przeszkodą, i nikczemnem wahaniem się odwdzięczać za to, co zrobił dla mnie rząd angielski i Towarzystwo królewskie w Londynie?
— Ale... — odparł Kennedy, który miał wielkie upodobanie w tym spójniku.
— Ale, — rzekł doktór, — czyż nie wiesz, że nasza podróż wpłynie na powodzenie teraźniejszych przedsiewzięć? Czyż nie słyszałeś, że nowi badacze posuwają się ku środkowi Afryki?
— Jednakże....
— Słuchaj mię uważnie Dicku, spójrz na tę mappę.
Dick spojrzał z rezygnacją.
— Płyń w górę Nilu, — rzekł Fergusson.
— Płynę, — odpowiedział uległy Szkot.
— Przybądź do Gondokoro.
— Już tam jestem.
I Kennedy pomyślał: jak łatwa jest taka podróż.... na mappie.
— Weź cyrkiel i jeden koniec oprzyj na tem mieście, poza które nie przeszli najśmielsi wędrowcy.
Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/40
Ta strona została skorygowana.