i ufnością słuchał jego postanowień! Gdy przemówił Fergusson, szaleniec chyba miałby mu co do zarzucenia. Cokolwiek pomyślał, było trafne, cokolwiek powiedział, rozumne, cokolwiek rozkazał, wykonalne, cokolwiek przedsięwziął, możliwe, cokolwiek dokonał, godne podziwienia. Joe dałby się porąbać na sztuki, a nie zmieniłby opinji o swoim panu.
Kiedy więc doktór powziął myśl podróży powietrznej po Afryce, Joe uważał projekt za rzecz już postanowioną i dokonaną; nie było przeszkód. Doktór Fergusson już niby odjechał ze swym wiernym sługą, bo poczciwy chłopak wiedział dobrze, iż należeć będzie do podróży.
Zresztą mógł być bardzo użyteczny, miał bowiem wiele sprytu i był niesłychanie zwinny. Gdyby potrzebny był professor gimnastyki dla małp w Zoological Garden, które przecież nie należą do ociężałych zwierząt, Joe niezawodnie otrzymałby tę posadę. Zabawką dlań było skakać, piąć się w górę, rzucać na złamanie karku i wykonywać mnóstwo sztuk niemożliwych,
Fergusson był głową, Kennedy ramieniem, a Joe ręką. Towarzyszył swemu panu w kilku podróżach i miał już pewien sobie właściwy pokost naukowy.
Ale szczególniej odznaczał się spokojną filozofją i przedziwnym optymizmem; wszystko zdawało mu się łatwe, loiczne, naturalne, a następnie nigdy nie widział potrzeby skarżyć się i narzekać.
Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/45
Ta strona została skorygowana.