Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Nie pojedzie! Chybaś pan nie widział jego balonu w warsztatach pp. Mittchel na Borough[1].
— Ani myślę iść oglądać.
— Szkoda panie! jest co widzieć. Śliczny pojazd! Jaka zgrabna łódka! jak nam w niej będzie wygodnie!
— Myślisz więc towarzyszyć swemu panu?
— Ja panie? — odparł Joe z przekonaniem — ależ na krok go nie odstąpię! Tegoby jeszcze brakowało! zostawić go samego, gdyśmy razem cały świat obiegli! A któż go wesprze gdy będzie zmęczony? kto mu poda dłoń silną, gdy zechce przeskoczyć przepaść? kto nad nim będzie czuwał gdy zachoruje? Nie panie Dick, Joe będzie zawsze na swem stanowisku przy doktorze Fergusson.
— Dzielny chłopiec!
— Zresztą pan będzie z nami, — dodał Joe.
— Niewątpliwie — odparł Kennedy — to jest, pojadę z wami, by do ostatniej chwili nie pozwolić Samuelowi na podobne szaleństwo! Pojadę nawet do Zanzibar, by i tam ręka przyjaciela powstrzymała go od niedorzecznego projektu.

— Z przeproszeniem pańskiem, nic pan nie powstrzymasz. Mój pan nie jest półgłówkiem; długo

  1. Przedmieście południowe w Londynie