Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

I to mówiąc, Joe z zapałem zajął miejsce myśliwca, o mało nie obaliwszy wagi; stanął jak Wellington, który przy wejściu do Hyde-Park małpuje Achillesa. Był wspaniały nawet bez tarczy.
— Sto dwadzieścia funtów, zapisał doktór.
— E! e! — uśmiechnął się zadowolony Joe.
Dla czego się uśmiechał, sam nie umiałby powiedzieć.
— Kolej na mnie, — rzekł Fergusson, i zapisał na swój rachunek sto trzydzieści pięć funtów.
— Wszyscy trzej, — rzekł, — ważymy tylko czterysta funtów.
— Ale proszę pana — powiedział Joe — jeśli tego potrzeba do pańskiej wyprawy, to będę się głodził i schudnę jeszcze o dwadzieścia funtów.
— Nie trzeba mój chłopcze — odpowiedział doktór — możesz jeść ile zechcesz; oto masz pół korony, racz się do woli.
Doktór Fergusson oddawna zajmował się szczegółami swej wyprawy. Łatwo pojąć, że balon, ten cudowny rydwan powietrzny, był przedmiotem nieustannej jego troskliwości.
Naprzód, nie chcąc nadawać zbyt wielkich rozmiarów statkowi powietrznemu, postanowił napełnić go gazem wodorodnym, który jest czternaście i pół razy lżejszy od powietrza. Wyrób tego gazu jest łatwy i najlepiej daje się stosować do doświadczeń żeglugi powietrznej.