Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

do balonu Garnerina, nicby nie ucierpiał od szybkości pędu. Zresztą nie myślę doświadczać podobnej gwałtowności lotu; mogę nocą zaczepić się u jakiego drzewa lub wzgórza i nie omieszkam korzystać ze sposobności. Wreszcie zabieramy żywności na dwa miesiące, a mój zręczny myśliwy obficie dostarczy zwierzyny, ilekroć spuścim się na ziemię.
— Ach, panie Kennedy! co za wyborna gratka! zawołał młody miczman, patrząc z zazdrością na Szkota.
— Nie mówiąc o tém, — dodał drugi, — że oprócz przyjemności zyskasz pan sławę ogromną.
— Panowie, odpowiedział myśliwy, — bardzo mi są przyjemne wasze.... grzeczności.... ale przyjąć ich nie widzę się w prawie....
— Jakto! — z wszech stron zawołano, — alboż pan nie pojedziesz?
— Nie pojadę,
— Nie będziesz pan towarzyszył doktorowi Fergusson?
— Nie tylko że nie będę, ale sam postaram się go odwieść od przedsięwzięcia.
Wszystkich oczy zwróciły się na doktora.
— Nie słuchajcie go panowie, — odpowiedział spokojnie Fergusson. O takich rzeczach nie trzeba z nim zozprawiać; w gruncie wie doskonale, że pojedzie.