Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

wymowę Joego; ale gdy wreszcie uwierzono, wyobraźnia majtków, przy pomocy Joego, nie znała już rzeczy niemożliwych.
Świetny opowiadacz łatwo wmówił w swoich słuchaczy, że po tej podróży odbędą inną. Byłto tylko początek długiego szeregu przedsiewzięć nadludzkich.
— Boto, przyjaciele, gdy raz zasmakuje się w tego rodzaju jeździe, niepodobna już obyć się bez niej; to też na przyszły raz, zamiast wędrować przy brzegach ziemi, suniem prosto przed siebie, het w górę.
— Dobryś! więc na księżyc! — rzekł jeden zachwycony słuchacz.
— Gdzie zaś na księżyc! — odparł Joe; — dalibóg nie, to zbyt pospolita podróż! każdy wędruje na księżyc. Zresztą niema tam wody, trzeba jej brać znaczne zapasy, a nawet powietrze we flaszeczkach, jeśli się dba o oddychanie.
— Ba; a jeśli tam jest żytniówka? — zapytał majtek, wielki amator trunku.
— Nawet żytniówki niema mój poczciwcze. Nie, na księżyc nie pojedziem, ale powędrujem na piękne gwiazdy, na rozkoszne planety, o których mój pan tak częto mi mówił. Zaczniemy od zwiedzenia Saturna.
— Tego co ma obrzęcz? — zapytał podoficer.
— Tak jest, obrączkę ślubną. Niewiadomo tylko co się stało z jego małżonką!