Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/66

Ta strona została przepisana.

— Aj! pojedziecie tak wysoko! — zawołał zdumiony majtek-uczeń. — Więc twój pan chyba jest djabłem?...
— Zbyt jest dobry na djabła.
— A po Saturnie? — zapytał jeden z niecierpliwszych słuchaczy.
— Po Saturnie? No, złożymy wizytę Jowiszowi. Zabawny to kraj; dnie mają tam dziewięć i pół godzin. rzecz wygodna dla leniwców; a znowu lata trwają po lat dwanaście, co jest korzystnem dla ludzi którym tylko pół roku zostało do życia. Przedłuży to trochę ich istnienie.
— Lat dwanaście? — powtórzył uczeń.
— Tak mój mały; w owej okolicy ssałbyś jeszcze piersi swej mamy, a ten stary co ma pięćdziesiątkę z okładem, byłby czteroletnim pacholęciem.
— To nie do uwierzenia! — zawołali wszyscy słuchacze.
— Szczera prawda, — zapewnił Joe. Cóż chcecie? kto uporczywie gnuśnieje na tym biednym świecie, niczego się nie nauczy i zawsze będzie ciemny jak sak. Pojedźcie na Jowisza, a zobaczycie! Tylko trzeba się tam ostro trzymać, bo jest dużo księżyców, z któremi nie przelewki.
I śmiano się, ale po trosze wierzono. Prawił im o Neptunie, gdzie gościnnie podejmują marynarzów; o Marsie, gdzie burmistrzują wojskowi, co z czasem staje się nieznośnem. Merkury, świat nieładn, sami