tak obliczyłem, że będąc w połowie napełniony, zastępuje ciężar powietrza zupełnie równy powierzchni gazu wodorodnego, łodzi z podróżnemi i wszelkich jej przyborów. Przy takiem wydęciu ma zupełną równowagę w powietrzu, nie wznosi się ani opada.
Dla dokonania wzlotu, z pomocą piecyka podwyższam temperaturę; przewyżka cieplika rozpręża gaz i bardziej wypełnia balon, który wznosi się w miarę jak rozszerzam wodoród.
Spuszczanie dokonywa się naturalnie, łagodząc działanie cieplika i ostudzając temperaturę. Tak więc wzlot w ogóle będzie nierównie szybszy od spadania. I to jest właśnie okoliczność bardzo szczęśliwa; nie mam potrzeby spuszczać się prędko, gdy przeciwnie, szybko się wznosząc, unikam przeszkód. Niebezpieczeństwa są na dole nie w górze.
Zresztą jak wam mówiłem, mam pewną ilość balastu, z którego pomocą mogę wznieść się jeszcze prędzej, jeśli okaże się potrzeba. Klapa u bieguna górnego jest tylko klapą bezpieczeństwa. Balon ma zawsze ten sam ładunek gazu; zmiany w temperaturze jego same sprawiają wszelkie ruchy, bądź wzlotu, bądź opadania.
A teraz panowie dodam jeszcze jeden szczegół praktyczny. Palenie się wodorodu i kwasorodu u szczytu piecyka, wydaje parę wodną. Opatrzyłem więc dolną część skrzyni cylindrowej żelaznej rurą
Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/74
Ta strona została przepisana.