Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

— Przyjaciele, — zawołaj doktór, stając między dwoma towarzyszami i zdejmując kapelusz, — dajmy naszemu okrętowi powietrznemu imię, które mu szczęście przyniesie! niech się nazywa Wiktorja!
Rozległy się grzmiące okrzyki:
— Niech żyje królowa! wiwat Anglja!
W tej chwili siła wzlotu niezmiernie wzrosła. Fergusson, Kennedy i Joe przesłali ostatnie pożegnania przyjaciołom.
— Puśćcie wszystko! — zawołał doktór.
I Wiktoria szybko uniosła się w obłoki — a Resolute na jej cześć strzelał z czterech swych armatek.
Pogoda była piękna, wiatr łagodny; Wiktoria wzniosła się prawie pionowo do wysokości 1,500 stóp, co wskazywało spadnięcie słupa barometrycznego o dwa cale bez dwóch linji.
W takiej wysokości silniejszy prąd powietrza uniósł balon ku południo-zachodowi. Wyspa Zanzibar ukazała się w całości na tle morza; błonia przybrały postać próbek różnych barw materji, grube wiązanki drzew znaczyły bory i gąszcze.
Mieszkańcy wyspy mieli postać robaczków. Przeraźliwe ich krzyki zwolna głuchły w powietrzu i tylko strzały armatnie okrętu drgały w wewnętrznej wklęsłości balonu.
— Co za śliczny widok! — zawołał Joe, po raz pierwszy przerywając milczenie.