Strona:Juliusz Verne - Pięciotygodniowa podróż balonem nad Afryką.djvu/90

Ta strona została przepisana.

trzymał się by wyostrzyć nóż stępiony i oderwał głowę nieszczęśliwego nie obciąwszy! Biedny Francuz miał ledwie lat dwadzieścia sześć.
— I Francja nie pomściła się za tę zbrodnię? — zapytał Kennedy.
— Francja żądała zadośćuczynienia; said Zanzibaru robił co mógł by schwytać mordercę, ale daremnie.
— Nie zatrzymujmy się w drodze — rzekł Joe — doprawdy panie, suńmy się w górę.
— Tem chętniej mój chłopcze, że góra Dutumi niedaleko. Jeśli moje obrachowania nie mylą, przebędziem ją przed siódmą wieczór.
— Czy nie będziemy podróżowali nocą? — zapytał myśliwy.
— Ile możności postaramy się tego unikać; przy ostrożności i czujności możnaby podróżować bez niebezpieczeństwa, ale nie dość jest przebiedz Afrykę, trzeba ją widzieć.
— Dotychczas nie możemy narzekać, proszę pana. Kraj bardzo uprawny, i najzyżniejszy w świecie: a powiadają że to pustynia! Oj ci jeografowie!. —
— Poczekaj Joe, poczekaj; później zobaczysz.
Około wpół do siódmej wieczorem, Wiktorja zbliżyła się do góry Dutumi, i żeby ją przebyć należało wznieść się trzy tysiące stóp; w tym celu doktór podniósł temperaturę o ośmnaście stopni. Można rzec, że w istocie balon mu był posłuszny. Kennedy