Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
— 130 —

nicę wiecznych śniegów, która w Islandyi niezbyt jest wyniesioną, z powodu ciągłej wilgotności klimatu. Zimno było gwałtowne, silny wiatr dął bezustannie. Opadłem z sił zupełnie. Profesor dostrzegł, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa i pomimo całej swej niecierpliwości postanowił zatrzymać się na chwilę; w tym celu zawołał na przewodnika, który jednak postępując wciąż, potrząsnął tylko głową i krótko odpowiedział: Ofvanför.
— Trzeba iść jeszcze wyżej — wytłomaczył mi stryj.
Potem zapytał Hansa o powód jego odpowiedzi.
Mistour — odrzekł przewodnik.
Ja, mistour — powtórzył z trwogą jeden z Islandczyków.
— Co znaczy ten wyraz? — spytałem niespokojny.
— Patrz — rzekł profesor.
Zwróciłem oczy na płaszczyznę: ogromny słup kamieni pumexowych sproszkowanych, piasku i kurzu, wznosił się do góry wirując jak trąba powietrzna; wiatr popychał go w tę stronę góry, gdzieśmy się właśnie znajdowali; masa ta gwałtownie popychana, słońce nam na chwilę zasłoniła — prawie zupełna ciemność otoczyła nas dokoła. Za najmniejszem zboczeniem tej trąby, zostalibyśmy w wir porwani. I ten to właśnie fenomen, dość