1. Hans.
2. Profesor Lidenbrock.
3. Ja.
Wszyscy trzej zachowywaliśmy najgłębsze milczenie, przerywane tyko niekiedy spadającym w przepaść oberwanym ułamkiem skały.
Z niemałą trwogą, spuszczałem się, ściskając w jednej ręce oba sznury, a w drugiej okuty kij, którym macałem pod sobą. Trapiła mnie wciąż ta myśl, że może nam w pewnej głębokości zbraknąć punktu oparcia, a przytem lina zdawała mi się zbyt słabą, aby mogła ciężar trzech ludzi wytrzymać, używałem jej przeto jak można najoszczędniej, skacząc po występach z zadziwiającą ekwilibrystyką.
Gdy czasem który ze stopni poruszył się pod nogą Hansa, ten zaraz ostrzegał swym zwykłym, spokojnym tonem:
— Gif akt!
— Baczność! — powtarzał stryj.
Po półgodzinnej takiej podróży, natrafiliśmy na dużą skałę, wystającą ze ściany otworu kraterowego.
Hans potrząsnął silnie jednym końcem sznura, drugi spadł, zmiatając po drodze drobne kamyki i kawałki lawy, które jak deszcz lub grad spadały na nas, zasypując oczy.
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/155
Ta strona została przepisana.