ny coraz więcej ku sobie się pochylały, a przeto i zbliżały; ciemność ciągle się zwiększała.
W dalszej podróży zauważyłem, że kamienie oderwane od skał, z coraz głuchszym spadały oddźwiękiem i że już bliżej musiały dno przepaści napotykać.
Liczyłem starannie wszystkie nasze przystanki, a tym sposobem byłem w stanie obrachować i głębokość przebytą i czas na to potrzebny.
Czternaście już razy powtórzyło się zakładanie liny, następujące po sobie co pół godziny, co razem czyniło siedm godzin, a ponieważ na każdym przystanku zostawaliśmy przez kwadrans, wszystkiego więc razem byliśmy w tej dziwacznej podziemnej wędrówce dziesięć i pół godziny; że zaś wyjechaliśmy o pierwszej, musiała więc w tej chwili być mniej więcej godzina jedenasta.
Co do głębokości, licząc po dwieście stóp na każdy przystanek, wynosiła ona dwa tysiące ośmset stóp.
W tej chwili głos przewodnika dał się słyszeć.
— Halt! — zawołał on.
Zatrzymałem się właśnie wtedy, gdy miałem nogę oprzeć na głowie stryja.
— Przybyliśmy nareszcie — rzekł tenże.
— Gdzie? — zapytałem stając obok niego.
— Na dno krateru środkowego.
— I nie ma tu już innego wyjścia?
Strona:Juliusz Verne - Podróż do środka Ziemi.djvu/157
Ta strona została przepisana.